walking with Cze

Cze jest moim dobrym kolegą. jest przystojny i nie boi się obiektywu.
Cze mógłby napisać biografię każdego z Beatlesów oraz zespołu The Beatles, a zapytany o rozmiar buta George'a Harrisona, udzieliłby prawidłowej odpowiedzi, nie pomyliwszy się ani o milimetr.
Cze lubi spacerować po mieście i po lesie też (oprócz tego, że jak ryba w wodzie czuje się na koncertach tzw. różnych artystów. ostatnio Tinariwen, na przykład). to drugie traktuje niemal metafizycznie - nie jestem pewna czy wyraził to doznanie wprost czy się domyśliłam; raczej to pierwsze.
Cze lubi mówić na przykład "super oraz ekstra". 


 

 

















razem przeszliśmy wzdłuż Wisły z Dębnik (tych dalszych), przez Most Grunwaldzki na drugą stronę rzeki i na Wawel (na Wawel!), stamtąd Kanoniczną na Rynek, gdzie zjedliśmy po dwie gałki lodów (pogoda była ładna), ulicą Św. Anny i minęliśmy kościół św. Anny, a dalej Karmelicką do Małopolskiego Ogrodu Sztuki (przykład bardzo dobrej współczesnej realizacji architektonicznej w centrum miasta, doskonale wpisanej w przestrzeń między Krupniczą a Rajską); a dalej Dolnych Młynów idąc, doszliśmy do Parku Krakowskiego, gdzie Cze zakupił zbiór opowiadań młodego pisarza, który sprzedawał je nawet radośnie. ponieważ Cze nie był ciekaw Radiofonii, pokazałam mu kamienice z lat 30. przy ulicy Lea, którą porzuciliśmy ostatecznie na wysokości Biprostalu (odnowione mozaiki nie wzruszyły Cze) na rzecz Królewskiej i nadal na piechotę (już mnie trochę nogi bolą, Cze, wiesz.) wróciliśmy krokiem nieco osłabionym, ale walczącym z osłabieniem swym własnym na Rynek, bo nie mogłam się spóźnić na zajęcia z fotografii. pożegnaliśmy się przy Sławkowskiej. po kursie zjedliśmy obiad i twardcy a nie miękcy obraliśmy kierunek dom. no, ale po drodze odmieniło nam się i - zobaczywszy tylko z zewnątrz synagogi kazimierskie (no tak, Cze, masz rację z tymi rodzicami, ale ja... jakoś tak nie potrafię tylko siedzieć w domu i po prostu być z nimi) - zaszliśmy do zajezdni tramwajowej na Kazimierzu, potem Kładką (ten barman w Mostowej jest niesamowity! wchodzę, staję przy barze a on mówi: pszeniczne na miodzie, już podaję) na Podgórze, gdzie wzdłuż Limanowskiego i spacerując między małomiejskimi kamienicami, dotarliśmy do fragmentu muru getta, a następnie do Fabryki Schindlera i MOCAKu.

na Starowiślnej szło się jak zawsze wąskotorowo, tak jakby. i to wtedy, raz tylko, odkąd spotkaliśmy się w mieście Krakowie, Cze poirytował się moim towarzystwem. 

pierwszego dnia powiedział, że dotychczas myślał, że chodzi szybko, ale się pomylił. natomiast drugiego, wtedy i raz tylko, mój chód skwitował chłodno (parafrazując), "ale ty to chyba nie za bardzo umiesz dotrzymywać kroku", czy jakoś tak. a bo zatrzymywałam się na robienie zdjęć, kiedy Cze szedł dalej, po czym pędziłam jak pies po przydługim postoju na sikanie, a dogoniwszy Cze, zupełnie bezwiednie przyspieszałam. Cze szedł równo.
 
kiedyś przeprowadziłam wywiad z Cze, ponieważ jest już niemal legendą podsceny trójmiejskiej. i może kiedyś ten wywiad zostanie opublikowany.

dziękuję, Cze. bardzo przyjemnie było mi z Tobą chodzić, choć mógłbyś czasami jednak iść nieco szybciej, i myślę też, że byłbyś idealnym partnerem do przetańczenia nocy (całej lub kilku) na czyimś weselu. 


PS Cze smakowała moja zupa burakowa w składzie: buraki, ziemniaki, marchew, cebula, orzechy włoskie, pietruszka + gałka muszkatołowa, sól/pieprz, cynamon, papryka czerwona w proszku.
 

























































Cze najbardziej ze wszystkiego poruszyły drewniane wózki, stojące przy wejściu do Fabryki Schindlera.  
(a może pójdziemy na peron? nie, nie podoba mi się, nie lubię pociągów. no trudno)



park Bednarskiego

Park im. Wojciecha Bednarskiego (Podgórze). zimowa jesień.